Narazie tylko w Norwegii. To właśnie ten skandynawski kraj, jest krajem dla posiadaczy samochodów elektrycznych. Tam „elektryki” sprzedają się lepiej niż auta z napędem spalinowym. Nie powinna więc dziwić decyzja Volkswagena, o sprzedawaniu tylko samochodów elektrycznych w tym kraju.
W poprzednim roku, sprzedaż aut elektrycznych stanowiła 64,5 procent całkowitej sprzedaży aut w Norwegii. To wynik, który dla wielu krajów w Europie jest niemożliwy do osiągnięcia. Najczęstszą przyczyną jest po prostu słaba infrastruktura, a przez to niechęć do zakupu auta elektrycznego. Spory udział w tym wyniku ma nie tylko Tesla, ale również koncern Volkswagena, który coraz lepiej radzi sobie na norweskim rynku.
Spis treści
Rewelacyjne wyniki
Już w pierwszej połowie 2022 roku, model ID. 4 i Škoda Enayq zajęły odpowiednio drugie i trzecie miejsce na liście najpopularnieszych nowych aut w Norwegii. Poza ID.4, sporą popularnością cieszy się ID.3, który przez bardzo długi czas zajmował pozycje lidera. Nowym motorem napędowym są modele ID.5 i ID. Buzz, który jest już wyprzedaży do końca roku, a debiutu jeszcze nie było. To tylko pokazuje, jak szybko rośnie udział w tamtejszym rynku, przez ten niemiecki koncern. Wobec tego, decyzja o sprzedaży tylko aut z napędem elektrycznym w Norwegii będzie strzałem w dziesiątkę.
„Volkswagen zamknie sprzedaż samochodów benzynowych, diesli i hybryd w Norwegii 1 stycznia 2024 roku. Dyrektor Ulf Tore Hekneby, importera Harald A. Møller, ogłosi decyzję podczas eventu Arendalsuka w czwartek” — czytamy na łamach „Postsen”. Teraz nie pozostaje nic innego jak czekać na oficjalne oświadczenie, które raczej nie będzie już żadną niespodzianką.
W Norwegii da się żyć z elektrykiem
Mieszkańcy Norwegii na pewno nie będą mieli nic przeciwko tej decyzji. Infrastruktura jest bardzo rozwinięta, bo do dyspozycji mamy około 20 tysięcy ładowarek publicznych. Większość posiadaczy samochodów elektrycznych, ładuje je w swoich domach, a dodatkowo koszty ładowania są naprawdę niskie, bo energia pochodzi z odnawialnych źródeł.
Wiele krajów, w tym pewnie Polska, zazdrości takiej ilości publicznych ładowarek. Na pewno zwiększyłoby to popyt na auta elektryczne, a to przyniosłoby pozytywne skutki w redukcji dwutlenku węgla, z którym wszystkie kraje Unii Europejskie tak zacięcie walczą.